Jeśli można do Was dojechać albo dolecieć, to odległość nie gra roli. Rzadko pracujemy na własnym podwórku, a w sezonie robimy tysiące kilometrów – kręci nas zwiedzanie przez szybę samochodu i budzenie się w nowych miejscach.
Cała logistyka jest po naszej stronie. W Polsce koszty są wliczone w cenę. Sami planujemy trasy i bukujemy hotele. Wy nie martwicie się o nic.
O wszystkim mówimy Wam przed podpisaniem umowy. Cenimy sobie transparentność.
Jeśli nie wyobrażacie sobie reportażu bez zdjęcia z ukochaną babcią, chcecie zapamiętać dekoracje, nad którymi pracowaliście tygodniami albo fantazjujecie o szybkiej sesji w makach – jesteśmy gotowi!
Wszystkie Wasze życzenia traktujemy jak wskazówki-drogowskazy. Chcemy dopasować historię do Was, więc powinny się w niej znaleźć rzeczy ważne dla Was.
A co, jeśli macie checklistę 101 kadrów, które TRZEBA przywieźć ze ślubu? Więcej w tym Excela, niż reportażu. I chociaż połowa naszego duetu kocha tabelki, to oboje jesteśmy zgodni, że brak w nich życia. Nie potrafimy zamknąć złożonej i spontanicznej historii w sztywnym szablonie, więc jeśli macie taką listę, to nie będziemy dobrym wyborem.
Kochamy ruch (stąd te dziesiątki GIFów!), ale trudno nam się roztroić. Nawet krótki film to masa pracy na ślubie (i po nim), godziny materiału i zupełnie inna technika pracy. Taka foto-filmowa ekwilibrystyka nie wyjdzie na dobre żadnej historii. Znamy piękne dusze, które robią to lepiej niż my. Chętnie sprawimy, że też ich poznacie.
Lepiej nie zaczynać z nami tego tematu. Nie mówimy, że mamy małą paranoję, ale tak. Mamy małą paranoję. Zapasowe ciuchy, dodatkowe obiektywy, lampy, karty i aparaty. Cały nasz sprzęt jest ubezpieczony, mamy wykupione NNW. Na 90% ślubów przyjeżdżamy dzień wcześniej.
Jeśli macie wolne popołudnie, to zaparzcie mocną kawę i pójdźcie z nami w podróż przez „krainę zabezpieczonych zdjęć” (bez TM). W stylu Jacka Gmocha rozpiszemy Wam nasz skomplikowany system serwerów i sprawimy, że rodzinny przepis na barszcz będziecie przechowywać w trzech kopiach.
Obiektywnie – ogromne. Dla nas zawsze za małe. Nasze pierwsze ślubne story złożyliśmy w 2012 roku. Kawał czasu. Byliśmy wtedy innymi ludźmi. Zieleni, onieśmieleni i nadmiernie podekscytowani. Teraz patrzymy uważniej, widzimy więcej.
Nie boimy się wyzwań. W pościgu za najlepszymi historiami podróżujemy po całej Polsce i reszcie Europy. Zdarzyło nam się też trafić na drugą stronę globusa. Od tego czasu z większym podziwem patrzymy na Żółwie Ninja (tym razem z TM). Dziesiątki kilogramów sprzętu na plecach potrafią zmienić człowieka. Zacieśniają też więzi z rodzinnym ortopedą.
Fotografujemy z ciekawości, a ciekawi nas sporo. Głownie drugi człowiek, ale przyglądamy się też kształtom i barwom. Naturze w każdej postaci. Kochamy ruch, ale nie gardzimy stałością. Patrzymy w dół i w górę, żeby znaleźć to, co inne (polecamy). Eksperymentujemy, zmieniamy i dociekamy, ale nigdy nie reżyserujemy. Życie płynie swoim rytmem, a nam odpowiada rola obserwatorów.
Z płynnością wiąże się też flow. Lubimy go mieć, bo nie czytamy w zamkniętych książkach (wolimy inne supermoce). Jak fotografować to po przyjacielsku. Można też po kumpelsku. Na pewno nie po proszę-państwowemu. Dystans jest jak maślana masa na torcie. Nie pozwala dojrzeć środka.
Suche porównania zostawiamy w domu – bez obawy!
Najczęściej 12 godzin. Tyle wystarczy, żeby złapać wszystkie detale, poczuć flow, wskoczyć do jeziora i wyschnąć przed drugą kolacją. Czy możemy dłużej? Zawsze. W 99% powiemy jednak, że nie trzeba. Każda historia musi się kiedyś skończyć, a po takim czasie mamy już wszystko, co najlepsze.
Jeśli pracujemy krócej, to nie rezygnujemy z żadnej części dnia. Zaczynamy przed ceremonią i kończymy późnym wieczorem – co to za historia bez trzech aktów? Wasz dzień to coś więcej niż zbiór ładnych obrazków – zasługuje na wciągający wstęp i właściwe zakończenie. I oczywiście ten cały gęsty klimat pomiędzy!
Retuszujemy! Stawiamy na szczerość, ale nie popadamy w skrajność. Usuwamy rzeczy, które nas rozpraszają, ale nie zmieniają kontekstu (przedmioty, plamy czy śmieci). W imię kompozycji usuwamy czasem słupy energetyczne. Czasem wykorzystujemy je do sesji. Nie ma reguły, jest tylko intuicja.
Wiemy, że chcecie wyglądać dobrze, więc robimy retusz skóry. Daleko nam do chirurgów z Miami, więc nie liczcie look w stylu Wildenstein.
Jasne! Braliście już kiedyś ślub? Pewnie nie. My wzięliśmy tylko jeden i byliśmy kiedyś na Waszym miejscu. To było lata temu (zbyt dawno). Od tego czasu straciliśmy rachubę, licząc śluby i przyjęcia, na których byliśmy. Teraz mamy za dużo inspiracji, poznaliśmy mnóstwo utalentowanych ludzi i wiemy, co działa (na pewno nie magik z chomikiem).
Macie pytania? Jest duża szansa, że my mamy odpowiedzi, więc pytajcie, o co chcecie. Kiedykolwiek. Serio.
Zawsze w duecie. Potraktujcie nas jak jedną osobę, bo w pracy tacy właśnie jesteśmy. Mamy różne mocne strony, ale uzupełniamy się jak ciepła szarlotka i lody, nachosy i guacamole albo foccacia i morze oliwy. Rozumiecie ideę – lubimy jedzenie.
Z reguły półtora roku, z małym marginesem. Nie wiemy, co będziemy robić za więcej, niż dwa lata – życie bywa zaskakujące.
To proste, ale zanim przejdziemy do formalności – porozmawiajmy. Przy kawie, przez Google Meet, telefon czy maila. Pełna dowolność. Najważniejsze to upewnić się, że nadajemy na tych samych falach!
Jeśli czujecie, że tak, to wykorzystajmy zdobycze współczesnej technologii (woohoo – science fiction!). Umowę podpiszemy online, a zadatkiem wymienimy się cyfrowo. Bardzo nudno, ale przynajmniej szybko i wygodnie.
To zależy od momentu w sezonie, ale nie później niż 100 dni po ślubie wyląduje u Was gotowa galeria. To będzie niezapowiedziane i niespodziewane, więc mamy nadzieję, że lubicie niespodzianki!