Kierunek – Rzepiska. Kursorem po mapie to jakieś 3 sekundy. Samochodem mniej więcej tyle, ile trzy sezony Twin Peaks – na oko 27 lat. W międzyczasie Artur Rojek skacze po szlugi, droga przesuwa się pod kołami i żegna z nami w tylnym lusterku, a teren za oknem nabiera poziomów.
Im dłuższa podróż, tym większa nagroda. To żadna ludowa prawda i nikt tak nie mówi, ale u nas się sprawdza. Tym razem też działa, bo kiedy w końcu parkujemy przed Stodołą u Jojo, znajdujemy najbardziej morskie oczy i charyzmatyczne wąsy, górskie plecaki i ekscentryczne tańce, różowe sukienki i podejrzliwe obrazy.
Każda ściana krzyczy głośno i wyraźnie, zwraca na siebie uwagę i każe eksplorować. Eklektyczny klimat wciąga coraz głębiej i jeszcze przed południem czujemy się jak fragment tego miejsca. I nie chcemy nigdy wyjeżdżać.



Kłobuki i różańce
Kwieciste spódnice, porcelanki w kapeluszach i co najmniej 5 skrzypiec na metr kwadratowy. Sceneria jak z filmów z Markiem Perepeczko, tylko nastrój inny. Godzina kurczy się do rozmiaru kilku minut, palce splatają się ze sobą, a po policzkach spływają łzy.
W takich momentach słowa nie są potrzebne.
Tańce z widokiem na góry
Szybki powrót, szybki toast, szybki obiad, szybki taniec. Zaczyna nam wirować w głowach, chociaż wieczór dopiero się zaczął. Pada pomysł i każdy go chwyta, więc szybko wybiegamy i szybko jedziemy na pobliską polanę.
Tam wszystko zwalnia – przede wszystkim z wrażenia. I chociaż widok w tle zachwyca, to nikt nie patrzy na ostre szczyty, tylko na tych dwoje, którzy kradną naturze całą uwagę.
I kiedy tylko zaczyna brakować ciepła i światła, wracamy do rozpalonych ognisk i nieposkromionego parkietu, gdzie stopy tylko muskają podłogę, a muzyka znowu cytuje Rojka i nie daje nikomu wytchnienia.





