Zawsze kiedy wchodzimy do Kotulińskiego 6, odkrywamy jakiś alternatywny świat. Niepozorna droga wzdłuż niebieskich barierek i metalowej siatki kończy się skokiem do króliczej nory, tylko bez samej nory i białego królika w cylindrze. Nie ma również Alicji, ale jest Dorota, która czaruje to miejsce od lat.
Przed wyjazdem pakujemy pomarańczowe sukienki i kwieciste koszule, szukamy najdłuższej drogi na Śląsk i wygrzebujemy nostalgiczne składanki z Panem Rojkiem na okładce. A po przyjeździe pijemy porzeczkowe wino w knajpie z białym słoniem i czekamy na poranek. Tak zaczyna się dobry dzień i piękna historia.
PRZYJĘCIE I DEKORACJE: Kotulińskiego 6
BUKIET: LA FLOR
SUKNIA: Willowby Waters
TORT: Cremino Bakery
BAR: Avangarda Bar
DJ: Life is music
ZESPÓŁ: Daisy Grow Yellow
101 WSPANIAŁYCH PRZYJACIÓŁ
Priscillę i Davida spotykamy osobno. Ona przygotowuje się w pobliskim salonie, razem grupą przyjaciółek. On spędza popołudnie w ich wynajętym mieszkaniu – tuż przy starej stacji kolejowej.
W obu miejscach poznajemy mnóstwo ludzi – energicznych, wesołych, niemogących doczekać się tego, czym zaskoczy ich ten dzień. A może stać się wszystko, więc wszystkiego się spodziewamy.



W KOŚCIELE JAK NA SCENIE
Davida znaleźliśmy przed ołtarzem. Majestatyczna postać, oświetlona pojedynczym strumieniem światła. Jak aktor na scenie – zamyślony i cierpliwy; czeka aż zbierze się wokół niego cała widownia. W ławkach rozsiedli się poruszeni widzowie. Kilkoro dzieciaków przebiegło po czerwonym dywanie zapowiadając wejście Panny Młodej.
I wtedy pojawia się ona, rozsiewa uśmiech i dobrą energię, a ludzie patrzą w milczeniu czekając na rozwój wydarzeń. Niektóre historie mają oczywisty koniec, ale nie ma w tym nic złego. Każdy potrzebuje w swoim życiu szczęśliwego zakończenia. Priscilla i David na pewno takie dostali – po setkach wylanych ze szczęścia łez i czułych pocałunkach po emocjonalnych przysięgach.
ZNAJDŹ SWOJE MIEJSCE
W slow ślubach uwielbiamy jedno – nic nie jest narzucone. Można znaleźć swoje miejsce, ale nie trzeba być do niego przywiązanym. Bo miejsce jest tylko sugerowane. Przy stole, na parkiecie, wieczorem pod girlandami czy przy talerzu przystawek wystawionym na zewnątrz. Nawet, jeśli gdzieś pojawi się imię, to tylko imię. Zbiór liter, drobna zachęta, która nie pozbawia wyboru. I ten wybór jest piękny – jak picie szampana pod wielkim dębem, albo niekończące się rozmowy, albo milczenie i podziwianie gwiazd na niebie (a może to tylko girlandy, które je udają), albo wygłupy z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. A potem czuje się błogość i nikt nie chce jej wypuścić z rąk. I można tak trwać do rana.






KIEDY PRZYCHODZI WIECZÓR
Pod olbrzymim dębem rozkłada się muzyczne trio. Patrzymy, jak z godziny na godzinę coraz bardziej opanowuje gości kręcących się po pstrokatych dywanach. A oni, oświetleni tylko girlandami, jak zahipnotyzowani bujają się do rytmu (znamy takich, co bujali się tam w deszczu). Drinki same się sączą, przygaszone światło tworzy cudowny nastrój, boho kobiety w boho sukienkach wirują na parkiecie, a łzy cisną się do oczu, kiedy kolejny raz z dworu dobiegają subtelne brzmienia – ale cała magia ukryta jest zupełnie gdzie indziej. Nie w kwiatach i klimatycznych ozdobach, a w tej dwójce cudownie zakochanych ludzi, którzy cały dzień dzielili się uśmiechem, otaczali troską i nieudawaną czułością. Wlali mnóstwo ciepła do tego chłodnego, wrześniowego wieczoru.